sobota, 3 grudnia 2011

Polska muzyka w XVI-XVII wieku - cz. I (Aleksander Brückner).



Polska muzyka w XVI-XVII wieku (cz. I).
(Dzieje kultury polskiej, Aleksandra Brücknera)


Jedyna to z sztuk pięknych, której uprawa stała i obfita w ciągu wieku oryginalną twórczość wydała, gdy się w innych sztukach pięknych poza wpływy obce i ich nikłe naśladownictwo nie wyszło. Muzyce hołdował najgorliwiej w wieku XV Kraków, mieszczaństwo, mniej dwór, najmniej uniwersytet, gdzie nawet wykłady o muzyce, tj. objaśnienia Boetiusa i paru przestarzałych traktatów, nie zawsze dochodziły. Także w XVI wieku teorii muzyki na uniwersytecie lepiej nie dawano, a podręczniki drukowane w Krakowie, obce i domowe (np. Sebastiana z Felsztyna diecezji przemyskiej), elementarnych wymagań nie przekraczały. Teoretyków więc nie było, ale kompozytorów nie brakło, a wykonawców swoich i obcych z powodu ich mnogości nawet wyliczać trudno. W Krakowie tworzyli cech osobny, dla którego ustawę obowiązującą już od dawna Zygmunt August r. 1549 na nowo potwierdził; ustawa obracała się w zwykłych ramach (o poddawaniu się prawom miejskim, wpisie do cechu, udziale w nabożeństwach i wkładkach itd.) z jednym charakterystycznym wyjątkiem: gdyby cechowy instrumentalista grał Żydom na weselach ich lub ucztach, za pierwszym razem poniesie winę trzech kamieni wosku, a za trzecim go z cechu wyrzucą; ustawa nie obejmowała kapeli pańskich; kaplica cechowa była u franciszkanów.
Nierównie znaczniejszą rolę odegrał dwór królewski, bo im mniej Jagiellonowie literaturze służyli, tym więcej w muzyce się kochali; od Jana Olbrachta i Aleksandra ciągnie się nieprzerwana tradycja i ofiarność królewska dla instrumentalistów nadwornej kapeli. Potwierdzają to i świadectwa obce: kompozytor saski Herman Finck, dedykując Górkom swoją Practica musica r, 1556, wyrażał wdzięczność i cześć narodowi polskiemu, bo dziad jego (stryjeczny, Henryk Finck, najznakomitszy kompozytor niemiecki) „dzięki wspaniałomyślności króla Olbrachta i jego braci do tak wysokiej w sztuce doszedł doskonałości”. Jeżeli chłodny z temperamentu Zygmunt I miał ogółem jaką trwałą namiętność, to chyba do muzyki, i w rachunkach dworskich królewicza, jakie ochmistrz jego Krzysztof Szydłowiecki prowadził, coraz napotykamy podarki dla piszczków, trębaczy, bębnistów, lutnistów, dla wszelakich grajków i tancerzy, co „krzepczyli” ówczesne tańce, np. moryską, cejnary i in.; miał Rusina Czuryłę, niby bandurzystę swego (ruskich śpiewaków nigdy u Jagiellonów nie brakło), i gdy bawił w Krakowie w domu Bara przez czas dłuższy, nachodzili go stale przy obiedzie i wieczerzy obok muzykantów krakowskich wszelacy inni — trębacze kardynała (Fryderyka), ks. Konrada mazowieckiego, biskupa płockiego (Ciołka), kapela królewska, jazłowiecka (bo każdy pan miewał swoją kapelę) i inne. Stary jego klawicymbalista Marek, gdy się w lutnistę przedzierzgnął (1504 r.), znacznie swą płacę polepszył i mógł się zrównać z Wirowskim, mistrzem na virginale (rodzaj fortepianu). Kapelę króla Aleksandra znamy poimiennie: trębacz Jan Bojarzyn (któremu już Olbracht nadał folwark Andryszki pod Sandomierzem) i in.; ulubieńcem króla był Miklasz Ciele z Krzywian, który 1505 r. pensję dożywotnią otrzymał. Z Boną, tancerką i lutnistką, przywędrowali muzycy włoscy: Gaëtani, dyrektor kapeli dworskiej, czym po nim ks. Wierzbkowski, słynny śpiewak, został; Jan Balii i in. Roku 1520 wysłał król piszczka Muchę do Niemiec, aby skompletował kapelę. Rok 1543 zaznaczył się jak w literaturze, tak i w muzyce doniosłym czynem: król ustanowił przy kaplicy Zygmuntowskiej na Wawelu kolegium śpiewaków, chór, z dyrektorem-proboszczem, z dziewięciu śpiewakami-kapelanami i jednym klerykiem, nazwane rorantystami (od śpiewu na roratach); bogato je ufundował (fundację powiększyła między innymi córka Anna), a ci rorantyści przypominają — na znacznie mniejszą skalę — śpiewaków kaplicy Sykstyńskiej; z ich grona wyszli celni kompozytorowie; oni uczyli systematycznie pacholęta w chórze śpiewu. Obok nich utrzymywali obaj Zygmunci znakomitą kapelę dworską, do której należał przez lat osiemnaście najsłynniejszy lutnista swego czasu, Walenty Bakwark (Niemiec siedmiogrodzki, uwieczniony i w przysłowiu polskim; wydał w Krakowie u Łazarza r. 1565 i królowi, najdobroczynniejszemu patronowi wszystkich muzyków, poświęcił tom I Harmonij muzycznych). Każdy biskup i magnat utrzymywał kapelę, Rejowa np. produkowała się na Nowy Rok przed Zygmuntem I i otrzymała kolędę; kogo na to nie stało, przynajmniej lutnię w domu chował, nieodstępnego towarzysza myśli smętnych i wesołych.

1 komentarz:

  1. AAAAAAh!!!Wirginal bynajmnie rodzajem fortepianu nie jet..jesli juz, to KLAWESYNU- ktory przodkiem fortepianu takze nie jest..to kuzynoswto poprzez klawisze, ale instrument strunowy SZARPANY, a nie UDERZANY jak pianoforte czyli fortepian
    Pozdrawiam Dorota

    OdpowiedzUsuń