wtorek, 3 stycznia 2012

Atlantycki lot braci Adamowiczów.

Bracia Adamowiczowie lądują w Warszawie (2 lipca 1934 r.).


Wśród polskich zdobywców Atlantyku absolutnie szczególny przypadek stanowią bracia Bolesław i Józef Adamowiczowie. Urodzili się na Wileńszczyźnie, skąd jeszcze przed I wojną wyemigrowali do USA. Dorobili się tam (w Nowym Jorku) niewielkiej wytwórni napojów chłodzących, gazowanych i wody mineralnej. Planując wyprawę do Polski uznali, że najtaniej wyjdzie zakup odpowiedniego samolotu i lot do kraju przodków przez Atlantyk. Ich wybór padł na jednosilnikową Bellance. Ukończyli kurs pilotażu, po którym potrafili wystartować, amatorsko nawigować i … fatalnie lądować. Swoją maszynę nazwali początkowo „Orzeł Biały”, a później „Warsaw”. Bracia jako amatorzy nie rozumieli, że ich pomysł jest absolutnym szaleństwem (tym bardziej, że nie mieli ŻADNEGO doświadczenia w długich lotach). Wystartowali 29 czerwca 1934 roku z lotniska Harbour Grace, nie informując kogokolwiek o celu swojej podróży. Chyba sama natura chciała im przeszkodzić, bo po drodze spotykali mgły, grady, silne przeciwne wiatry i turbulencje. 30 czerwca rano dostali się w strefę silnego zamarzania i samolot, pokryty warstwą lodu zaczął gwałtownie opadać. To właśnie wtedy Józef przerażano nieuchronną, jak się zdawało, katastrofą zapisał w dzienniku pokładowym „Boże, zmiłuj się nad nami”. Rano 1 lipca dolecieli do Europy nie mając żadnego pojęcia o tym, gdzie się znajdują (!). Wylądowali w St. Andre we Francji, oczywiście uszkadzając podwozie. Po naprawie polecieli do Paryża, gdzie na Le Bourget witano ich jak bohaterów. Potem ruszyli do Polski. Przekonani o tym, że są już w kraju wylądowali na niemieckim lotnisku Nadlitz – Thinenberg ….. kolejny raz uszkadzając podwozie. 2 lipca polecieli do Polski. Wylądowali w Toruniu … przekonani, że to Warszawa. Aeroklub Warszawski wysłał im na pomoc Aleksandra Onoszkę. Bracia poprosili go o pomoc w nawigacji. Tak wedle relacji Onoszki wyglądało lądowanie w Warszawie: „ …. Wyobraźcie sobie (…) widzę na dole mrowie ludzi, więc odchodzę daleko nad Okęcie, aby lądować na Rakowieckiej, z dala od tłumów . Gdy jesteśmy nad środkiem lotniska Mokotowskiego, jeden z Adamowiczów pyta zdenerwowany, gdzie się podziało lotnisko? Nie widział w ogóle , ani pola, ani ludzi!”. Jak podsumował to Witold Rychter „I tacy przelecieli Atlantyk! „Piloci”, którzy nie umieli trafić z Torunia do Warszawy, choćby po Wiśle”. Warszawa przyjęła tych nieprawdopodobnych szczęściarzy jak wielkich bohaterów, z akademiami i przyjęciami na ich cześć, odznaczeniami, i artykułami na pierwszych stronach gazet. Bracia byli z pewnością głęboko poruszeni tak entuzjastycznym przyjęciem. Nie zapominali jednak o interesach. Józef zapowiedział, że po powrocie dodadzą do swojej wody napis „Zdobywcy Atlantyku”, co z pewnością będzie znakomitą reklamą. Bolesław w przypływie szczerości przyznał, że już nigdy nie siądą za sterami samolotu, bowiem po przeżyciach nad Atlantykiem mają dość latania do końca życia. Bellanca Adamowiczów pozostała w Polsce. Przed wojną została złożona w Muzeum Narodowym, gdzie zniszczył ją niemiecki nalot w 1939 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz