poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Tańce cz. I (Z. Gloger)

Polonez pod gołym niebem. Mal. K. Szlegel.


Tańce - część I.
(Encyklopedia Staropolska Zygmunta Glogera) 
O wielu tańcach polskich w encyklopedyi naszej znajdują się artykuły oddzielne pod ich nazwami, a mianowicie ob. Cenar, Galarda, Goniony, Hajduk, Kołomyjka, Kujawiak, Obertas, Polonez i Stryjanka. Zamiłowanie w tańcach było charakterystyczną od najdawniejszych czasów cechą ludów rdzennie słowiańskich. Długosz, powtarzający podania piastowskie, powiada, iż Popiel II zajmował się urządzaniem przeciągłych hulanek i tańców. Pr. Brückner pisze, iż „Niemiec pierwotnie znał chyba igrzyska mieczowe, ale pląsy obu płci lub samych dziewcząt dopiero u Słowian musiał zobaczyć i dlatego słowiańską nazwę „taniec” do niemieckiego języka wprowadził”. Kronikarze polscy podają, że dzień koronacyi Kazimierza Wielkiego w r. 1333, podobnie jak następne, przepędzono na tańcach i gonitwach. I nic dziwnego, bo żona Kazimierza królowa Anna Giedyminówna, jak pisze Długosz, „tańcom, zabawom i uciechom światowym, nazbyt była oddana”. Gdy Dobiesław z Kurozwęk, kasztelan krakowski, nie dozwolił Wilhelmowi, księciu Austryi, odwiedzać w zamku krakowskim niezamężną jeszcze Jadwigę, młoda królowa, często z drużyną swoich dworzan i panien służebnych schodząc do klasztoru św. Franciszka, w refektarzu zabawiała się z Wilhelmem tańcami, skromnie jednak – dodaje Długosz – i z największą przyzwoitością”. Nie stronili wówczas od tańców nawet niemieccy dygnitarze kościelni, np. arcybiskup magdeburski od zamiłowania w tańcu przezwany został Skoczkiem. Potrzebny do pląsów strój kusy i różnobarwny nadał biskupowi warmińskiemu Janowi przydomek „Pstrokaty”. Ustawy synodalne włocławskie i poznańskie z czasów Wład. Jagiełły wzbraniają duchownym „dowodzić tańcami”. W XVI w. kapłani brali jeszcze udział w zgromadzeniach bractw cechowych, na których dawnym obyczajem bawiono się w większe święta tańcami. Były wówczas niektóre tańce z nazwami cudzoziemskiemi, np. Rej i Firlej, które dały początek nazwiskom rodowym Rejów i Firlejów. Znany był „cenar” łub „cynar”, z niemieckiego Zeuner, a pierwotnie Cyganer, taniec cygański, pełen ruchu i życia, podobny do „gonionego”, przez Reja, Jana Kochanowskiego, Wereszczyńskiego i innych nieraz wspominany. O namiętnem zamiłowaniu Polek do pląsów pisze owoczesny wierszopis:

    Iść do kościoła, gdzie nabożnie grają,
    Nie z wielkim gustem damy się schadzają,
    Ale na taniec są łatwego ducha,
    Urwałaby się druga i z łańcucha.

Jan Kochanowski w pieśni sobótkowej kładzie w usta młodej dziewczyny jako wyraz temperamentu polskiego:

    To moja najwiętsza wada,
    Że tańcuję bardzo rada,
    Powiedzcież rai, me sąsiady,
    Jest tu która bez tej wady?

Że Polacy znajdowali upodobanie w tańcu skocznym, dowodzi tego i wzmianka w Psałterzu kr. Małgorzaty o taneczniku nietylko nogami, lecz i rękami pląsającym, jak to później czynili Polacy w polonezie. Dowodzi i wiersz Reja:

    Albo owo wesele, kiedy się po kąciech
    Tłuczecie, wyskakując by szkapy w chomąciech,
    Nazajutrz chłop narzeka, co go bolą boki,
    Namierzły mu podobno onegdajsze skoki.

Że śpiew był pospolitym towarzyszem ich tańca, dowodzi już tego sam tytuł broszury z czasów Zygmunta III: „Pieśni, Tańce i Padwany, kwoli zabawom szlachetnej Młodzi – Teraz na nowo wydane i bardzo ucieszne”. Nawet gdy u wyższych warstw narodu przestano w tańcach śpiewać, to jeszcze słyszmy, że „taniec w Polsce jest niemą serca rozmową. Liczne towarzystwo w mgnieniu oka jedną staje się rodziną. Przymus, zimna etykieta, smutne wspomnienia, wszystko to niknie przy pierwszym mazurze”. W starej broszurze p. n. „Odpowiedź na złote jarzmo małżeńskie” czytamy: „Na to tańce różne, żebyście się im (dziewicom) słusznie przypatrzyli. Na to świeczkowy, żeby, jeśli który nie dojrzy, lepiej ją widział przy świecy, którą przed sobą nosi; na to mieniony, żeby z boku obaczył; na to goniony, aby widział, jeśli nie kaleka albo nie dychawiczna; na to śpiewany kowal, żeby słyszał, jeśli niemota; na to Niemiec, żebyście jak w garnce kołatali, czy dobra miedź i złość, jeśli się w niej nie ozwie; na to angielskie tańce świeżo wprowadzone, żebyście ku sobie rękami klaskali, motali się z sobą. Były jeszcze znane nazwy tańców: galarda, drobuszka lub dorobuszka, gniotek, gniewus, lipka, taniec Macieja i Konrata, hajduk, wyrwaniec, sejduk, padwan, pasamer, kapreola, bergamaszka, hołubiec, koło, stryjanka, szkocki taniec, okrągły, drobny. Polonez czyli taniec polski nazywano w jego odmianach: pieszym, klaskanym, odbijanym. Na weselach szlachty zawsze tańczono przed cukrową kolacją „odbijanego”, a ostatnim był z kolei ojciec, który w rękę panu młodemu córkę oddawał. W tańcu „okrągłym” łączyły się wszystkie tańce polskie. Zaczynany polonezem przechodził w krakowiaka, mazura, obertasa i znowu w taniec polski. Niekiedy tańczony bez krakowiaka, a wówczas rytm wolny poloneza, coraz przyśpieszany, przechodził w obertasa i mazura. Rzemieślnicy polscy mieli pewien taniec do każdego cechu oddzielnie zastosowany i nazwany, a naśladujący w ruchach odpowiednie jego zatrudnienia, co nie przeszkadzało, żeby np. szewcy nie mieli tańczyć „kowala” a kowale „szewca”. Pasek w pamiętnikach swoich pisze: „tu coraz z lasa wymknie się chorągiew, właśnie jak kiedy wyrwanego tańcują” – „żeby do gonionego tańca były pogotowiu i damy, bo to nie wojna była, ale właściwie goniony taniec, bośmy ustawicznie z miejsca na miejsce gonili nie goniąc, z oni uciekali nie uciekając”. – „Tańczymy tedy, aż skoro już wielkiego poczęli tańcować, a on, stojąc na trakcie, począł śpiewać”. To wyrażenie „stojąc na trakcie” oznaczało w mowie tańczących wystąpienie w pierwszą parę i zaśpiewanie, co zwłaszcza w tańcu „wyrwanym” przedstawiało się najplastyczniej. Mamy ślady i pewnej reakcyi przeciwko owemu zbyt ochoczemu wykrzykiwaniu w tańcach.

Kujawiak (Z. Gloger).

Kujawiak. Mal. Z. Stryjeńska.


Kujawiak
(Encyklopedia Staropolska Zygmunta Glogera).

Taniec ludu kujawskiego podobny do obertasa, ale poważniejszy od niego, mniej skoczny i rubaszny, tańczy się okrągło, bez przycisku i tupania. Ruch jego jest daleko wolniejszy niż obertasa, wreszcie ma tę odrębną cechę, że się nigdy nie kończy, tylko w kółko ciągle powtarza. Układane i ogłaszane przez różnych kompozytorów kujawiaki są to po większej części obert...asy lub mazury, nieraz dziarskie i porywające, ale bez właściwego kujawiakom charakteru, który chcąc uwydatnić, trzeba się wsłuchać w taniec tam, gdzie jego kolebka. Lud kujawski rozpoczyna tańczyć kujawiaka t. zw. „śpiącym”: para tańcząca, objąwszy się oburącz, najprzód obraca się wolniutko w kółko na lewo, a dopiero następnie puszcza się szybszym ruchem w lewo i w prawo, wszakże bez zamaszystości właściwej obertasowi. Skrzypkowie kujawscy przekształcają i mnożą takty kujawiaka do nieskończoności, przyozdabiając je dodatkami. Trafiają się nawet tacy improwizatorowie wiejscy, którzy tworzą coraz nowe melodje do tego tańca pełne ducha i charakteru.

------------------------



"Mór" z 1348 r. (Kronika Polska Jana Długosza).

"Taniec Śmierci' Hansa Holbeina Młodszego.




„MÓR STRASZNY W POLSCE I INNYCH KRAJACH, Z PRZYCZYNY ZARAŻENIA POWIETRZA PRZEZ ŻYDÓW. PO TEJ PLADZE NASTĄPIŁO ZNOWU TRZĘSIENIE ZIEMI [1348]
(Kronika Polska Jana Długosza).

Wielka zaraza morowa, rozszerzywszy śmiertelność w całym królestwie polskim, nie tylko Polskę, ale i Węgry, Czechy, Danię, Francję, Niemcy i wszystkie niemal kraje chrześcijańskie i barbarzyńskie srodze spustoszyła. A gdy niektórzy domyślali się, że takową klęskę zrządzili Żydzi przez zatrucie powietrza jakimś zabójczym jadem, w wielu miejscach mordowano ich, palono, wieszano [...] Do tej klęski morowej przyłączyło się jeszcze straszne ziemi trzęsienie, które wydarzone w piątek, w dzień Nawrócenia św. Pawła, rozległo się po wszystkich krajach  chrześcijańskich i barbarzyńskich, i powywracało wiele miast znakomitych; niektóre z nich całkiem zasypane zostały gruzami lub się pozapadały, tak, że ledwo znać było ich szczątki.
Poczęła się zaś rzeczona zaraza morowa w miesiącu styczniu, za papiestwa Klemensa VI, w szóstym roku jego rządów, i trwała ciągle, przez siedem miesięcy, dwakroć ponawiając klęskę. Pierwszy raz objawiała się przez dwa miesiące gorączką nieustanną i krwotokiem z ust, a chorzy umierali w ciągu trzech dni. Drugi raz trwała pięć miesięcy, a objawem jej była podobnież nieustająca gorączka, nadto wrzody i dymienice, które tworzyły się na zewnętrznych częściach ciała, osobliwie pod pachami i na słabiznach; chorzy umierali w dniach pięciu. Tak zaś były obie choroby zaraźliwe, że się nie tylko obcowaniem z zapowietrzonymi, ich tchnieniem, ale spojrzeniem samym udzielały. Bali się więc i chronili rodzice dzieci własnych, a dzieci rodziców, straszni jedni dla drugich. Zdało się, że zamarła ludzkość w sercach i nadzieja wszelka upadła. Od wschodu ku zachodowi szerząc się, ta plaga wszystek świat prawie zapowietrzyła, tak iż ledwo czwarta część ludzi została przy życiu”.

wtorek, 17 kwietnia 2012

Filmoteka - dary dla Funduszu Obrony Narodowej.



Przekazanie pontonów w ramach FON (1937 r). 

Święto pułkowe 49 Huculskiego Pułku Strzelców.

Dary FON dla 76 Pułku Piechoty.


Dary dla FON w Szamotułach (1939 r.).

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Dyngus (Z. Gloger).

Kobiety oblewają mężczyzn w trzeci dzień Wielkiejnocy.
Michał Elwiro Andriolli. Dyngus, 1882 r.
 Źródło: Wikipedia.


Dyngus, śmigus.
(Encyklopedia Staropolska Zygmunta Glogera).

Początek tego zwyczaju musi być starożytnym, skoro widzimy go zarówno w Azyi u kolebki ludów aryjskich, jak i w Słowiańszczyźnie. Anglik Symes w opisie podróży z r. 1796 do Bengalu i króla Birmanów w Pegu powiada, że Budaizm tamtejszy około 10 kwietnia obchodzi wesołą trzydniową uroczystością zakończenie starego roku. Drugiego dnia świąt, Birmanowie mają zwyczaj „obmywania się z grzechów starego roku” przez oblewanie wzajemne wodą. Nawet wicekról nie jest od tego wolnym a wody leją się niespodzianie z okien i dachów na głowy przechodniów. W pałacu wice-króla, po odbytej poważnie ceremonii i oddaleniu się tegoż, goście zostawieni byli na pastwę 30 panien dworu, które, wpadłszy na salę z konewkami i sikawkami, zaczęły niemiłosiernie oblewać. „Oddaliśmy im za swoje – powiada Symes – aż wody zabrakło, ale przemokliśmy do nitki”.
Oczywiście u chrześcijan zwyczaj stary musiał przekształcić się. W Polsce narzucono mu nazwę niemiecką i przywiązano do wiosennego święta Wielkiejnocy. Już Libelt zwrócił uwagę, że dyngus może być spolszczeniem niemieckiego wyrazu Dünnguss, znaczącego cienkusz, polewkę wodnistą, wreszcie chlust wody. Znakomici językoznawcy Brückner i Karłowicz powiadają, że słowo dyngować pochodzi z niemieckiego dingen, wykupywać się, umawiać, szacować. Dingnus, dingnis, znaczy wykupno w czasie wojny jako obrona od rabunku. Szacunkiem takim czyli dingnusem okupowano się żakom i młodzi, składając im do kobiałek jaja i małdrzyki, aby nie oblewali wodą. Śmigus zaś przerobiono ze Schmackostern, gdy śmigano palmą lub prętem i zlewano wodą, kogo w łóżku zastano. Lud polski ma jeszcze stary zwyczaj oblewania wodą przodownicy, niosącej na głowie wieniec dożynkowy, a zwyczaj podobny musiał od Polan przejść wraz z rolnictwem do pogan pruskich, którzy oblewali się wodą podczas rolniczych uroczystości na wiosnę. Synod duchowny djecezyi poznańskiej za Władysława Jagiełły, w uchwałach swoich przeciw zwyczajom zabobonnym nakazuje w artykule zatytułowanym Dingus prohibeatur: „Zabraniajcie, aby w drugie i trzecie święto wielkanocne mężczyźni kobiet a kobiety mężczyzn nie ważyli się napastować o jaja i inne podarki, co pospolicie się nazywa dyngować, ani do wody ciągać”. Przy dyngowaniu w poniedziałki i wtorki wielkanocne przebierano się w owych czasach w suknie osób płci drugiej. Za Władysława IV Beauplan wspomina o oblewaniu się na Ukrainie, a jedna z kronik ruskich odnosi ten zwyczaj do pogańskich czasów Ks. Wojsznarowicz, pisząc kazanie na zgon Cecylii Renaty w Wilnie, r. 1644, powiada, że „Wilno, zamiast Śmigustu (t. j. wielkanocnego podarku), śmierć królowej za upominek oddało”. Damom po śmigurście różą kawaler przysłużyć się może, powiada Haur.
Kitowicz pisze o Dyngusie z czasów saskich: „Była to swawola powszechna w całym kraju, tak między pospólstwem, jako też między dystyngowanymi; w poniedziałek wielkanocny mężczyźni oblewali wodą kobiety a we wtorek i w dni następne kobiety mężczyzn. Oblewano się rozmaitym sposobem. Amanci, chcąc tę ceremonią odprawić bez przykrości, skrapiali lekko różaną, lub inną pachnącą wodą po ręku, czasem po gorsie, małą jaką sikawką albo z flaszeczki. Ci, którzy swawolą nad dyskrecją przekładali, oblewali i damy wodą prostą, chlustając garnkami, śklenicami lub dużemi sikawkami prosto w twarz albo od nóg do góry. Gdy się rozhulała kompania, panowie i dworzanie, panie i panny, leli jedni drugich ze wszelkich naczyń, jakich dopaść mogli, a hajducy i lokaje cebrami donosili wody. Kompania dystyngowana goniła się, oblewała od stóp do głów tak, że wszyscy zmoczeni byli, stoły, stołki, krzesła, kanapy, łóżka pooblewane a podłoga cała schlustana. Gdzie taki dyngus, osobliwie u młodego małżeństwa, miał być odprawiany, pouprzątano meble kosztowniejsze, sami przebierali się w suknie najskromniejsze, którym woda nie szkodziła. Największa była rozkosz przydybać jaką damę w łóżku, przytrzymana przez mężczyzn w koszulce, musiała pływać w powodzi. W dzień ten wstawały więc jak najraniej albo jak najmocniej zawierały sypialnie. Mężczyźni w łóżkach nie podlegali takowej napaści od kobiet, których skromność tego czynić nie pozwalała”. O zwyczaju tym jest stare przysłowie:

Od Wielkiejnocy do Zielonych-Swiątek,
Można dać śmigust i w piątek.

Na Kujawach parobek wyłazi na dach karczmy wioskowej z miednicą w ręku i, pobrzękując w takową, obwołuje dziewki, które będą oblewane i zapowiada, ile dla której potrzeba będzie dla jej szorowania fur piasku, perzu na wiechcie, grac do skrobania, ile kubłów wody i mydliska. Tak to wygląda, jakby śmigus był pamiątką umywania się na Wielkanoc po pokucie wielkopostnej, polegającej w średnich wiekach i na zaniedbaniu cielesnem. Lud mazowiecki odróżnia dyngus od śmigusu. Chłopcy wiejscy na Boże Narodzenie chodzą „po kolędzie”, a na Wielkanoc po „dyngusie”, śpiewając pieśni odpowiednie tym świętom i zbierając do kobiałki, co im dadzą po domach. Śmigusem zaś nazywają mazurzy oblewanie dziewcząt wodą przez chłopców w drugi dzień Wielkiejnocy i chłopców przez dziewczęta w dniu trzecim, co nieraz przy studni kubłami się odbywa. Najstarsze osoby na Podlasiu, np. 90-letnia matka piszącego to, pamiętają dobrze z lat dziecinnych i tradycyi, że oblewanie się wodą w drugi dzień Wielkiejnocy nazywano na Podlasiu „śmigusem” zarówno u ludu jak po dworach. Nazwy dyngus i śmigus, spolszczone z niemieckiego, nie dowodzą bynajmniej, żeby i sam zwyczaj przyniesiony został z Niemiec. Czyż i polewanie wodą przodownicy, niosącej wieniec dożynkowy, miałoby także od Niemców być przyjętem? Przeciwnie, nazwy te tylko dowodzą, że Niemcy, osiadający w miastach polskich za doby Piastów, okupowali się datkami krajowcom, gdy ci swój starożytny zwyczaj oblewania wodą do nich stosowali zbyt gorliwie; dingen bowiem znaczy przedewszystkiem okupować się datkiem. Niekiedy jednak zwyczaj ten lud nazywa jeszcze i po polsku: dniem św. Lejka, oblewanką i polewanką.

sobota, 7 kwietnia 2012

Rezurekcja (Z. Gloger).

Zmartwychwstanie (Tintoretto).


Rezurekcja
(Encyklopedia Staropolska Zygmunta Glogera)


Jest to obrzęd radosny, w krajach słowiańskich powszechny, którym o...bchodzi kościół Zmartwychwstanie Pańskie. Polega on na wyniesieniu N. Sakramentu z t. z w. grobu i trzykrotnej uroczystej procesyi wokoło kościoła pośród pieśni wielkanocnych. Obchód ten powstał z misterjów średniowiecznych a na jego rozszerzenie wpłynęli prawdopodobnie bożogrobcy (miechowici). Im dawniejszych ten obrzęd rezurekcyi sięga czasów, tem więcej widzimy w nim cech dramatyczności. Według rękopisu z XIII w., znajdującego się w bibljotece katedry płockiej, rezurekcja odprawianą była w sposób wiele różny od obecnego. Agenda Powodowskiego i rytuał piotrkowski inny już obejmują ceremonjał rezurekcyi. Po ukończonem responsorjum, lud śpiewa pieśń „Chrystus zmartwychwstan jest” i inne według zwyczajów miejscowych. Zwyczaj obecny jednak niektóre części tego cereremonjału w inny już sposób odprawiać zaleca. W Warszawie tak wspaniale odbywała się rezurekcja u ś. Krzyża, że nuncjusz apostolski Antici za Stanisława Augusta, przytomny nabożeństwu wielkopiątkowemu w tym kościele, w podziwieniu zawołał: „O bone Deus, quanta majestas!” i doniósł Ojcu Św., „że nic bardziej wzruszającego nie widział”. Podajemy tutaj piękną melodję starej pieśni wielkanocnej, udzieloną nam przez p. Aleksandra Polińskiego i nadmieniamy przytem, że już podaliśmy jeden podobny zabytek pod wyrazem Aleluja. (Enc. Star. t. I, str. 37).

czwartek, 5 kwietnia 2012

Groby wielkopiątkowe (Z. Gloger).

Grób Pański w kaplicy św. Bogumiła w Kole.
Fot. Wikipedia.
 
Groby wielkopiątkowe.
(Encyklopedia Staropolska Zygmunta Glogera)

Jest wprawdzie w mszale rzymskim rubryka, nakazująca w Wielki czwartek przygotować miejsce stosowne w kościele (w kaplicy lub na ołtarzu) na wystawienie Najśw. Sakr. w dzień wielkopiątkowy, sobotni i część Wielkiej niedzieli, jednak tylko w Polsce i na jej pograniczach upowszechnił się od średnich wieków i średniowiecznych misterjów zwyczaj uroczystego przybierania „w ciemnicy,” stróżowania i „obchodzenia grobów.” Grób taki przystraja się jak można najwspanialej w drzewa świerkowe, kwiaty, zwierciadła, opony i rzęsiste światło przy oknach zasłoniętych. Ceremonja tego nabożeństwa niegdyś była rozmaitą i dowolną, dopóki jej rytuał piotrkowski nie ujednostajnił. W Wielki piątek, sobotę i niedzielę pozostawia się Najśw. Sakr. w grobie, który przez te 3 dni pobożni nawiedzają. Nawiedzania grobów procesjonalne przez bractwa, a zwłaszcza z Kapnikami (nim ich zniesiono), nazywały się „procesjami jerozolimskiemi.” Misjonarze warszawscy wydali roku 1858 książeczkę p. t. „Nawiedzanie grobów Chrystusa Pana.” Mężczyźni i damy w miastach ubierały się na obchodzenie grobów zawsze czarno. W notatkach warszawianina Janickiego znajduje się wzmianka pod r. 1734, że siostra jego Fiszerowa w bławatnym swym handlu na Krakowskiem-Przedmieściu w dniach poprzedzających groby utargowała za materje czarne i wstążki 1422 tynfy.

środa, 4 kwietnia 2012

Obcy w kulturze polskiego średniowiecza cz. II. (A. Brückner)

Wacław II Czeski. Ilustracja z Kodeksu z Manessy.



Obcy w kulturze polskiego średniowiecza cz. II.
(Dzieje kultury polskiej A. Brücknera)

I u nas w ciągu wieków luzowały się poniekąd wpływy obce. Za Mieszki i Chrobrego, za drugiego Mieszki i Kazimierza górowały widocznie niemieckie; ci Piastowie żenili się z Niemkami, brali udział w spiskach niemieckich, uciekali do Niemiec i wołali duchownych i rycerzy zza Odry. Inaczej w ciągu lat 1070—1170; co już sam Chrobry rozpoczął — bezpośrednie związki z Zachodem ponad głowy Niemców — teraz się objawiało wyraźniej; Polska łączyła się po raz pierwszy z Francją. Była to pora najbujniejszego tejże rozkwitu; z Francji wychodziło wszystko, co Europą wstrząsało, idee i prądy, wiara i sztuka, rycerstwo i literatura. Wyprawy krzyżowe i reforma klasztorna, gotyk w budowie a epopeja i liryka narodowa, życie dworskie i rycerskie szły wprost z Francji lub wzorowały się na niej; ten prąd ożywczy tknął i Polskę. W kościele i sztuce łączyły nici Polskę głównie z północną Francją i Flandrią (południowa mniej wchodziła w rachubę oprócz słynnego klasztoru St. Gilles); Flandrowie i Francuzi (Franko poznański?) zasiadali na katedrach biskupich, osadzali klasztory cysterskie , za nimi przybywali na Śląsk i osadnicy, szczególniej tkacze przesiedlali się do Wrocławia; tu była w drugiej połowie XII wieku ulica- „włoska", bo Włochami nazywał lud wszystkich Romanów, platea gallica albo gallicana, a jeszcze w XIII wieku bywał nierzadki miles gallicus po dworach śląskich. Ale poza Śląskiem niewiele posunęli się ci Flandrowie i w XIII w. ustał ich napływ zupełnie; teraz przeważyli stanowczo znowu Niemcy. Wszystko złożyło się na to, aby najpierw Śląsk podpadł zupełnie ich wpływom, o czym już wyżej wspominaliśmy. Cystersi niemieccy zastępowali flandryjskich i oni wraz z książętami otworzyli na oścież wrota śląskie masowej kolonizacji niemieckiej. Bolesław Wysoki (syn Włodzisława II) i jego syn Henryk Brodaty sprzyjali im widocznie, choćby dla podniesienia kraju a wzmożenia własnych środków pieniężnych, i zalew nie ograniczał się Śląskiem, zdobywał w rychłym pochodzie coraz nowe placówki. Związki romańskie przerwały się; jedyne włoskie z Rzymem przetrwały inwazję, niemiecką, bo Włochy (całkiem wyjątkowo Paryż) ściągały młodzież na naukę prawniczą i przez legatów papieskich wpływały bezpośrednio na duchowieństwo. I zmienił się wygląd Polski; już z końcem XIII wieku przedstawiały miasta Kraków, Sącz, Poznań, na Śląsku Wrocław, Środa, Legnica, Löwenberg, Goldberg itd. typ miast niemieckich, bogatych mieniem, a niebawem i wiedzą, silnych ekonomicznie i politycznie nawet.
Ten wpływ niemiecki bezpośredni zasuwał zupełnie w cień inny nierównie dawniejszy i silniejszy, który przerwy żadnej właściwie nie zaznał, czeski. W pogoni za francuskim i niemieckim zapominamy zbyt łatwo o czeskim. Pozory przemawiają przeciw niemu; sprzeczność interesów, walki stuletnie, wrogie usposobienie, zdawałoby się, nie sprzyjały temu. Czechom były wszelkie widoki i drogi zakryte prócz jedynych wschodnich na Śląsk do Polski samej i jęły się ich one właśnie w drugiej połowie wieku XIII ponownie z największą konsekwencją i wytrwałością. Już Przemysł Otokar II, którego nikt o sympatie słowiańskie posądzać nie będzie, otaczał osobliwszą opieką książąt śląskich, wyrabiał im wysokie godności kościelne, ale wojny o spadek babenberski krępowały go jeszcze, gdy syn Wacław II, wolny od tych więzów, wysilał się na zdobycie całej Polski.  Tymczasem szedł niepowstrzymany wpływ wyższej kultury czeskiej, która przy końcu XIII wieku już obcym imponowała; Praga i dwór Wacławów były ogniskiem nauki, sztuki, życia towarzyskiego. Złożył dowody tego język, opływający w pożyczki czeskie. Nie są to słowa czeskie, ,są łacińskie albo niemieckie, ale przyszły do nas przez Czechy. Na próżno przeciwstawiają temu wnioskowi szczupłość samych Czech i milczenie źródeł; Widzieliśmy wyżej, jak całe kościelne słownictwo polskie przesiąkło czeskim i to samo powtarza się na każdym innym polu. Szlachta, herby, łany itd. są słowa niemieckie, ale jak ich znaczenie albo głosownia dowodzi, przyszły do nas na Czechy, Nawet budowle naszych najstarszych kościołów, miniatury naszych rękopisów, rzeźby naszych drzwi kościelnych wykazały wpływy czeskie, chociaż np. rycerskie rody czeskie same rzadko, całkiem wyjątkowo się do Polski przenosiły; do wyżej wymienionych przybyli w Wielkopolsce Morawiccy, Stemborki albo Stamberki (Sternberg), Strusy (z Moraw) i Strzałowie, dalej niemieccy z pochodzenia Herburty (zob. wyżej) i Limpachowie (z Luksemburga). Należałoby teraz zestawić spisy słów ze wszystkich dziedzin kultury, aby głębię tego wpływu wykazać, lecz brak nam tekstów polskich, co by temu świadczyły wyraźnie, bo najczęściej nie możemy rozstrzygnąć, co w XII i XIII wieku, a co  dopiero w XIV przyszło; dalej, co czeskie, a co wprost niemieckie.
Natomiast od strony wschodniej brakło zupełnie wpływów, czemu język znowu świadczy; do najdawniejszych pożyczek należał bojarzyn (w znaczeniu rycerza, bo z bojem słowo łączono), chociaż go dopiero z XIV wieku przytoczyć możemy. Oto wyniki czterowiekowego (z górą) rozwoju.

Obcy w kulturze polskiego średniowiecza cz. I. (A. Brückner)


 Bolesław Chrobry. Rys. A. Lesser.

Obcy w kulturze polskiego średniowiecza cz. I.
(Dzieje kultury polskiej A. Brücknera)
Obok rodzimych działały, co przy zaczynającej się kulturze chrześcijańskiej było nieodzowne, wpływy obce. Niewiele o nich wobec ubóstwa źródeł wiemy; trudno nam ocenić wszystko-, co młoda organizacja państwowa wzorom frankońskim bezpośrednio zawdzięczała, ale na pewno wiemy, że nie tylko obce duchowieństwo, lecz i obce rycerstwo do Chrobrego jak do Szczepana się garnęło. Nie przypisywalibyśmy tradycji Gallowej wielkiego znaczenia, ale to, co on o obcych mówi, nie jego wymysłem trąci; wedle niego uskarżał się Chrobry,
...że brak mu rycerzy tylko. I którykolwiek prawy gość u niego w rycerskiej służbie się odznaczał, nie rycerzem, lecz królewicem się zwał (drużyna królewska?) i jeśli o którym z nich usłyszał, że w koniach, jak to bywa, czy w czym innym szwankuje, obsypywał go darami i mówił: „gdybym mógł tego prawego rycerza tak od śmierci bogactwami uwolnić, jak mogę jego niefortunę i ubóstwo moim dostatkiem przeprzeć, samą zachłanną śmierć bogactwami bym obciążył, abym tak dzielnego w rycerstwie zachował".
Gdyby Chrobry pisał był „pouczenie" synowi jak Szczepan Emerykowi albo Włodzimierz Monomach synom, czytalibyśmy może i u niego te same słowa: Goście i przybysze tyle przynoszą pożywni, ze można ich godnie na szóstym miejscu dostojeństwa królewskiego zaliczyć. (Rzym wyrósł), bo wiele szlachty i mędrców z stron różnych tam spływało, Rzym byłby do dziś niewolnikiem, gdyby go Eneadzi nie byli zwolnili. Bo jak goście z różnych stron i prowincji przychodzą, tak samo wiodą z sobą rozmaite języki i zwyczaje, rozmaite świadectwa (documenta) i broń, co wszystko zdobi i wielbi pałac królewski, a przeraża zuchwałość obcych. Bo państwo o jednym języku i zwyczaju niedołężne i kruche bywa. Dlatego, synu, każę tobie, abyś ich z dobrą wolą żywił i miał we czci, aby chętniej u ciebie niż gdzie indziej mieszkali. Wiemy też istotnie od spółczesnego świadka (Thietmara), że Chrobry do swego wojska Niemców i Wągrów ściągał, i możemy na pewne przypuścić, że niejeden obcy u niego pozostał i ród szlachecki założył. Jeżeli nikogo niemal (prócz Czechów) wskazać nie możemy, czy temu nie zawinił i rozruch, r. 1037? Na Węgrzech przynajmniej tradycja trzynastowieczna twierdziła, że taki sam rozruch węgierski zwrócił się przeciw obcym, że wymordowano Niemców i Romanów (Latinos), nie oszczędzając kobiet ani dzieci i księży, których Piotr Wenecjanin plebanami i opatami ustanowił. Nawet parę lat później w Czechach — tu zupełnie bez podkładu religijnego, tylko w celach politycznych — książę Spycigniew r. 1055 wszystkich Niemców, bogatych czy ubogich, czy obcych, w ciągu trzech dni z Czech wyświecił. Ale bez tych obcych nie obeszło się ani w Czechach, ani na Węgrzech, ani w Polsce, tak jak drzewo młode, by dobrze rosło, obcą podporą się ubezpiecza, choćby i podpory z czasem odmieniać wypadało.

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Gorzkie żale (Z. Gloger).

Fragment ołtarza Wita Stwosza w bazylice mariackiej w Krakowie.
(źródło grafiki - Wikipedia)

Gorzkie żale
(Encyklopedia Staropolska Zygmunta Glogera)
Zbiór pieśni o Męce Pańskiej, śpiewany tylko w czasie Wielkiego postu, a nazwany tak od pierwszego wiersza początkowej pieśni: „Gorzkie żale przybywajcie!” Śpiewanie tych pieśni nazywają Pasją (t. j. Męką) i lamentacją, a cały zbiór drukuje się dziś pod tytułem „Rozmyślanie Męki Pana Naszego Jezusa Chrystusa,” bo w nabożeństwie tern wszystkie szczegóły Męki Chrystusowej są wspomniane. Początek Gorzkim żalom dały średniowieczne mysterja czyli djalogi religijne, przedstawiające Mękę Pańską, co pokazuje się już z samego układu, gdzie prologiem czyli wstępem jest właśnie pieśń „Gorzkie żale przybywajcie, serca nasze przenikajcie”. Trzy części, jakby trzy akty, sprawy, w każdej części trzy pieśni i epilog, czyli dokończenie, pieśń na procesyi śpiewana „Jezu Chryste, Panie miły...” albo jeszcze tragiczniej sza „Wisi na krzyżu Pan Stwórca Nieba...” Gorzkie żale w dzisiejszej formie wydrukowano po raz pierwszy r. 1707 p. n. „Snopek Mirry” za staraniem ks. Wawrzyńca Stanisł. Benika, promotora bractwa św. Rocha przy kościele parafjalnym św. Krzyża w Warszawie. Ks. Bartłomiej Tarło, ówczesny proboszcz miejscowy, potwierdził to nabożeństwo, a ks. Szczepan Wierzbowski, oficjał warszawski, wydrukować dozwolił i sam pierwsze Gorzkie żale przy natłoku wiernych odprawił. Zapisano wówczas, że gdy dawne hymny łacińskie i niektóre polskie nie były przystępne dla ludu. i przechodziły możność bractwa – dlatego ułożono te „czysto-polskie”, łatwe, bez kosztu do odprawienia, bo bez przedstawień scenicznych, bez kapników i biczowań, które przedtem w pięciu intermedjach, na uczczenie pięciu ran Chrystusowych, praktykowano. Nabożeństwo to pasyjne, wielce rzewne, pełne majestatyczności i skruchy, z nutą odpowiednią do treści hymnów, z konkluzją na klęczkach „Któryś za nas cierpiał rany”, pod wpływem misjonarskim rozpowszechniło się szybko po całym kraju i stało wielce miłem ludowi, a przez półtora wieku żadna książka w języku polskim nie rozeszła się w tylu egzemplarzach, jak „Gorzkie żale”. Na język litewski przełożone dość wiernie przez ks. Hilarego Stalmuchowskiego, wydane zostały pozornie w Wilnie, a rzeczywiście w Tylży r. 1873 p. t. Apmislijmas mukos ir smerties Jezuso Chrystuso.

Amfiteatr (Z. Gloger).


Amfiteatr
(Encyklopedia Staropolska Zygmunta Glogera)
Budowla murowana lub drewniana z ławkami do siedzenia, piętrowo wzniesionemi, otaczająca widownię (arenę), a przeznaczona dla widzów. Grecy nie znali amfiteatrów, dopiero Rzymianie poczęli je budować najpierw z drzewa, a potem murowane, zwykle w kształcie elipsy. Największym amfiteatrem na świecie było tak zwane colosseum w Rzymie, które mogło pomieścić 80 tysięcy widzów. W Warszawie wybudował król Stanisław August w ogrodzie Łazienkowskim niewielki amfiteatr, ze sceną na wyspie, dla przedstawień teatralnych i baletowych. – Reprodukowana tu (na str. 47) bardzo rzadka rycina (ze zbiorów p. Matjasa Bersona) przedstawia „amfiteatr” warszawski, zbudowany w końcu XVIII wieku na rogu ulic Brackiej i Chmielnej (dziś Nr 27). Był to właściwie cyrk, który przetrwał do połowy XIX wieku, nazywany powszechnie w mowie potocznej warszawian szczwalnią, a to z powodu, że pierwotnie przedstawiano tu nieraz szczucie niedźwiedzi zgrają brytanów.